Inwestycje Środki krajowe
Kanał na YouTube
Telefon alarmowy 112
Zgłaszanie awarii wodno-kanalizacyjnych 501 394 982
Zgłaszanie awarii oświetlenia 61 28 26 703 wew. 143
Pogotowie energetyczne 991
Centrala Urzędu Gminy w Czempiniu 61 28 26 703
Zarządzanie kryzysowe Gminy Czempiń 730 350 237

20 grudnia 2019

„Magiczny Czempiń” - stwórz ilustrację do książki

„Magiczny Czempiń” - stwórz ilustrację do książki

Wszystkich uczniów Szkoły Podstawowej w Czempniu i Szkoły Podstawowej w Głuchowie zachęcamy do udziału w konkursie plastycznym pt.: "Magiczny Czempiń", na stworzenie ilustracji do książki pod tym samym tytułem, będącej zbiorem legend o Czempiniu i okolicach.

Termin oddania prac - 24 stycznia 2020 roku.

Szczegóły dotyczące konkursu znajdują się w załączonym poniżej regulaminie.

 

Stwórz ilustrację do jednej z poniższych legend:

 

Świąteczne zwyczaje w dawnym Czempiniu i okolicy

Życie ludzi toczy się zwykle według kalendarza. Chcąc nie chcąc – jesteśmy zmuszeni do przestrzegania wszelkiego rodzaju (zdaniem niektórych) – mniej lub bardziej potrzebnych świąt. Obecnie Polacy każdy kolejny dzień świąteczny traktują jako kolejny dzień odpoczynku. Często jest też tak, że zaganiani i zmęczeni codziennym życiem nie mamy czasu na zastanawianiem się nad znaczeniem dla nas poszczególnych świąt, ani też nad tym, jaka obrzędowość kryje się za poszczególnymi wydarzeniami.

Do Świąt Bożego Narodzenia domownicy przygotowywali się już kilka tygodni wcześniej, uczestnicząc nabożnie w rekolekcjach parafialnych, wybaczając sobie nawzajem wszelkie nagromadzone złość i pomówienia.

Gospodarz gromadził dużo opału, aby w święta w szczególny sposób było w izbie ciepło i przytulnie. Gospodyni przygotowywała ciasta, a przede wszystkim piekła pierniki, część z nich przyozdobiona cukrem zawisła później na choince, oprawionej na stojaku przez gospodarza. Pozostałe ozdoby, takie jak bombki, ozdoby ze słomy i włosy anielskie oraz stroiki wykonywane były własnoręcznie przez dzieci i pieczołowicie zawieszane przez rodzeństwo. Natomiast u sufitu zawieszano gałązki jemioły, która symbolizowała miłość…

Wszędzie unosił się aromat świątecznego drzewka oraz jedzenia, które w tym pięknym dniu bywało wyjątkowe.

Do stołu zasiadało się dopiero wtedy, gdy ktoś z domowników zauważył pierwszą gwiazdkę na niebie.

Stół okryty był najpiękniejszym, ręcznie haftowanym, białym obrusem, pod który układano siano pochodzące ze zbioru z ostatniego lata.

Po odmówieniu modlitwy i przełamaniu się opłatkiem zasiadano do stołu spożywając wcześniej przygotowane przez gospodynię dania i składające się z kilku potraw. Nigdy nie spieszono się ze spożyciem wieczerzy, a w międzyczasie wspominano osoby, których                      z różnych powodów zabrakło przy wigilijnym stole – choć miejsce dla nich było zawsze przygotowane i zastawione.

Dzieci oczekiwały niecierpliwie na moment wręczenia podarunków pod choinką lub osobiście z rąk gwiazdora, za którego przeważnie przebierał się ktoś z domowników albo bliski sąsiad.

W wigilijny wieczór wróżono sobie i wierzono we wszystkie przepowiednie. I tak, aby zapewnić sobie w następnym roku urodzaj, rzucano ziarnem o powałę. Jeśli kawaler lub panna chcieli dowiedzieć się czy ożenią się lub wyjdą za mąż – wówczas wyciągano źdźbło słomy lub siana spod obrusa. Wyciągnięta zielona łodyga oznaczała ślub w karnawale, trochę zwiędła, że należy jeszcze poczekać, a żółta wróżyła staropanieństwo lub pozostanie w stanie kawalerskim.

W wigilię dziewczęta wybiegały przed dom, żeby z psiej szczekaniny poznać, z której strony nadejdą kawalerowie chętni do ożenku.

A gdy o północy wszyscy domownicy wraz ze służbą szli do kościoła na pasterkę towarzyszyła temu wielka radość i podniosły nastrój. Po dobrej wieczerzy, suto zakrapianej różnymi trunkami w kościele było gwarno i wesoło, śpiewano staropolskie kolędy nieraz ksiądz swoje, organista swoje i lud swoje, lecz była to zawsze radość z narodzonego Jezusa Chrystusa.

Zawsze były takie żarty jak nalanie do kropielnicy atramentu, czasem farby ściennej. Zdarzało się również, że podczas mszy zszywano modlącym się kobietom suknie lub przyczepiano klęczącej dziewczynie spódnicę do kołnierza. W tę noc wybaczano wszystkie, nawet najgorsze żarty.

W pierwszy lub drugi dzień Świąt domostwa odwiedzali kolędnicy. Tradycyjnie wszyscy poprzebierani byli m.in. za Trzech Króli: Kacpra, Melchiora i Baltazara. Niesiono też gwiazdkę, szopkę betlejemską, w kolorowym tłumie znajdowały się również osoby przebrane za osiołka i inne zwierzęta.

Kolędnicy, chodząc od domu do domu, od zagrody do zagrody nieśli ludziom wiarę w Boga, śpiewając przy tym piękne polskie kolędy.

Obrzędowi temu zawsze towarzyszyła muzyka grajków, a nieraz całej kapeli. Zebrane przy tej okazji datki czy też inne podarki były na końcu solennie dzielone pomiędzy kolędników, a ofiarę pieniężną składano małemu Jezuskowi przy żłóbku.

Inne zwyczaje panowały na przywitanie Nowego Roku. Po wieczornej mszy w „Sylwestra”, pleban składał wiernym sprawozdanie o stanie parafii, o ilości zgonów, chrztów i zawartych małżeństw. Zdarzało się również, że nieraz wytknął mieszkańcom niefrasobliwość w składaniu ofiary na tacę. Wierni składali sobie życzenia obfitości w nowym nadchodzącym do nich roku. Około północy zamożniejsi gospodarze, służba i fornale, będąc już w szampańskim humorze, wychodzili na zewnątrz, przeważnie na obszernych placach lub przy domowych obejściach i strzelali z bata, który na co dzień służył do poganiania koni                    i bydła, aby właśnie w taki sposób przywitać Nowy Rok i paść w objęcia z napotkanym sąsiadem.

W pierwszy dzień Nowego Roku obowiązkowo należało pójść na mszę do kościoła, aby dobrze i po katolicku rozpocząć życie wypraszając u Boga i Nowonarodzonego Dziecięcia o błogosławieństwo i zdrowie. Nie wolno było w tym dniu dokonywać zakupów ani wydawać pieniędzy, bo wróżyło to wielkie wydatki przez cały rok.

A jakie zwyczaje panowały z okazji Świąt Wielkiej Nocy mogą nam przypomnieć nasi Dziadkowie, a dzieło się wtedy bardzo dużo – szczególnie w Lany Poniedziałek, czyli drugi dzień świąt. W tym dniu kawalerowie oblewali wodą panny udające się do kościoła. Czasami dziewczęta same prowokowały do oblania ich wodą, bywało też, że chłopakom dostał się kubeł wody na głowę. Ta stara tradycja przetrwała do dziś. Obecnie znacznie skromniej – oblewa się ukochana osobę perfumem, a resztę jego obdarowuje się ukochaną lub ukochanego. Natomiast popołudnie w wielu miejscowościach było okazją do zabaw. Na ulice wychodzili „kominiarze, niedźwiedzie i dynguśnicy”, jak ich jeszcze każe nazwać tradycja. Łączyło ich jedno: chodzili od domu do domu prosząc o datki i biada temu, kto tej wesołej kompanii nie otworzył drzwi, albo przyłapany na drodze nie wykupił się! Ludziom z brakiem poczucia humoru lub nieszanującym tradycji nie uchodziło to na sucho. Karę wymierzali kominiarze – smoląc twarze sadzą. Tam, gdzie gospodarze z otwartymi rękoma przyjęli wielkanocnych kolędników, dziad z babą obtańczyli gospodarzy, niedźwiedź nie wyrządził żadnej szkody… Tylko młode dziewczęta nie mogły czuć się bezpiecznie, bo w kolorowym orszaku nawet „baba” mogła okazać się kawalerem.

W ostatnich latach zwyczaj ten zaczął powoli zanikać, choć można ich jeszcze spotkać w Głuchowie, Piechaninie czy też Borowie – zawsze towarzyszą im grajkowie lub kapela. Nieraz uczestniczył w tym zajączek, który obdarowywał dzieciaki słodyczami, a diabeł kłuł drewnianymi widłami, tych którzy nie chcieli uczestniczyć w zabawie. Co zacniejsi gospodarze obdarowywali przebierańców jajkami, dobrym trunkiem lub ofiarowywali datki.

Po Borówku, Piechaninie i Czempiniu chodziły również „siwki” z niedźwiedziem,  a Kominiarz smarował ludziom twarz na szczęście i jak wszędzie barwnemu korowodowi towarzyszyła muzyka i taniec. Niektóre z tych zwyczajów przetrwały do dnia dzisiejszego.

 

Ognisty pies

W okresie międzywojennym, w Gorzycach pojawiał się regularnie czarny pies, który przerażał lokalną społeczność. Zwierzę było duże, czarne i ziajało ogniem. Wyglądało tak, jakby za chwilę miało rzucić się na spotkanego przechodnia. Dlatego jakikolwiek kontakt z nim, na leśnej drodze z Gorzyc do Spytkówek, niejednego mieszkańca przyprawiał  o drżenie serca.

 

Odwiedziny białej damy

W Czempiniu znajduje się przepiękny pałac z końca XVII wieku. Leży on w otoczeniu  dobrze zadbanego parku z zachowanymi alejami lipowymi i innymi gatunkami drzew liściastych.

W pierwszej dekadzie XIX wieku, w okresie wczesnej jesieni, tuż przed północą Czempiniacy utrudzeni codzienną, ciężką pracą układali się do snu. W niektórych oknach tliły się jeszcze światełka świec łojowych lub oliwnych. Takie dwie lampy oliwne oświetlały bramę wjazdową przed pałacem i dwie lampy oświetlały wejście do samego pałacu. Po parku snuł się powoli stary ogrodnik, który pełnił zarazem służbę nocnego stróża. Dla dodania sobie otuchy stukał grubym kosturem i raz po raz przywoływał do siebie psy. Nagle zamarł w bezruchu, bo od strony miasta dobiegł go tętent koni. Na dziedziniec, przed pałac wtoczył się duży powóz. Zbliżał się coraz szybciej, ciągnęły go cztery kare konie, a spod ich kopyt tryskały skry. Zwierzęta były bardzo spienione i niespokojne. Kierujący nimi woźnica był ubrany na czarno, a na głowie miał głęboko wciśnięty cylinder w tym samym kolorze. Kiedy podjechał pod pałac, z powozu wysiadła młoda, smukła kobieta ubrana w białą długą suknię                                        i okryta grubą białą chustą. W progu przywitał ją Pan – prawdopodobnie byli sobie bliscy, gdyż było słychać miłe słowa na jej powitanie. Pospiesznie udali się do wnętrza pałacu.  W tym czasie woźnica skierował konie do pobliskiego gospodarstwa na popas. Obserwujący tę scenę ogrodnik bał się ruszyć z miejsca i czekał, aż postać zniknie. Nawet biegające radośnie psy stanęły zatrwożone i bały się ruszyć. Po godzinie drugiej w nocy ten sam woźnica zajechał przed pałac. Z pałacu pospiesznie wyszła nieznajoma Pani i wsiadła do karety, a woźnica, strzelając z bata na konie, galopem odjechał sprzed pałacu.

Takich zajazdów przed pałac było wiele, lecz zawsze działo się to nocą, a nieliczni wystraszeni i bojaźliwi mieszkańcy nigdy nie dociekali przyczyn nocnych wizyt Pani u Pana w zamku. Fakt ten budził przerażenie i strach u naocznych świadków, a poprzez przekazy ustne i liczne zniekształcenia stał się nie lada sensacją.

Do dziś w czempińskim pałacu znajduje się kopia pięknego i dużego obrazu przedstawiającego „Białą Damę”.

Kim jest owa Biała Dama? Można się pokusić o stwierdzenie, że to pani Teofila                      z Działyńskich Szołdrska-Potulicka, której portrety wiszą głównie w Kórniku oraz Czempiniu i w zamkach w Niemczech. Inna legenda głosi, że ponoć o północy schodzi ze swojego obrazu, podtrzymując dłońmi białą, zwiewną szatę i udaje się do parku, gdzie czeka na nią ukochany na karym koniu. Objeżdżają na tym koniu po tonących w mrokach alejkach    i nim pierwszy kur zapieje pani wraca na swoje miejsce a ukochany znika, aby pojawić się kolejnego wieczoru.

 

Najsłynniejsza Biała Dama z Czempinia

          Zegary wybiły północ. Rozejrzała się najpierw dookoła, jakby sprawdzając, czy przypadkiem nie ma kogoś w pobliżu. Zupełnie już spokojna ostrożnie wysunęła jedną stopę, potem drugą. Stanęła na wąskiej ramie obrazu, odczekała chwilę dla złapania równowagi i lekko zeskoczyła na podłogę. Poprawiwszy białą perukę, pewnym krokiem ruszyła ku drzwiom prowadzącym na taras. Kiedy je otworzyła, poczuła na twarzy muśniecie chłodnego wiatru, oparła dłonie na balustradzie i z napięciem zaczęła wpatrywać się w czarne kontury parku widniejące za zamkową fosą. Biała Dama czekała na swego rycerza.

Nie czempińska, ale… Miała siedem lat kiedy jej ojciec pożegnał się z tym światem. Ponieważ była jedyną córką Zygmunta Działyńskiego, od dziecka wiedziała, że kiedyś zostanie panią na Kórniku i solidnie się do tego przygotowała. Teofila z Działyńskich Szołdrska – Potulicka do uległych i skromnych niewiast nie należała, ale poddani nie mieli chyba prawa na nią narzekać. Przebudowała kórnicki zamek oraz pobliski kościół, ufundowała ratusz i zbór ewangelicki. Niewielu jednak wie, że przez kilka lat zarządzała swymi dobrami na odległość, mieszkała bowiem w Czempiniu. Dziedziczka Kórnika w 1732 roku wyszła za mąż za starostę łęczyckiego Stefana Szołdrskiego i zamieszkała wraz z nim w Czempiniu. Urodziła tu syna Feliksa. Małżeństwo nie trwało jednak długo, po pięciu latach Teofila została wdową – mówił Józef Świątkiewicz, regionalista z Czempinia.

          Po śmierci Stefana Szołdrskiego, jeszcze raz spróbowała szczęścia w małżeńskim stadle. Poślubiła generała Aleksandra Potulickiego, ale tym razem wybór okazał się niefortunny. Małżeństwo się rozpadło, a Teofila osiadła w Kórniku. Tu spędziła resztę życia. Tu też powraca jako Biała Dama. Wychodzi nocą z obrazu, udaje się na taras, gdzie wypatruje rycerza na czarnym rumaku. Kiedy tylko go spostrzeże tajnym przejściem wymyka się do parku i razem z tajemniczym jeźdźcem wędruje po okolicy. Nim jednak pierwszy kur zapieje, wraca do zamku, by za dnia turyści mogli podziwiać jej portret zawieszony w sali herbowej. Feliks, syn Teofili Szołdrskiej – Potulickiej był przedostatnim dziedzicem Czempinia z tego rodu. Zasłynął jako założyciel Nowego Tomyśla, ale jego doczesne szczątki spoczęły w czempińskim kościele parafialnym pod kaplicą Matki Boskiej Różańcowej. Ostatni Szołdrski władający tymi dobrami - Wiktor - nie miał szczęścia w interesach. Po jego śmierci majątek został zlicytowany.  W 1840 roku jako jego właściciel wymieniany jest Wolf Sylwius Leopold von Frankenberg – Ludwigsdorf, od którego w 1841 roku dobra kupił kupiec Michał Nieczkowski. W 1847 roku majątek kupił August Delhaes. Po nim w 1895 roku dziedziczył jego syn Karol August Emil Delhaes – pisze Jolanta Goszczyńska w „Majątkach Wielkopolski”. Siedziba czempińskich dziedziców miała tyle samo szczęścia, co jej ostatni właściciel w prowadzeniu gospodarstwa. Jak głosi tradycja, najpierw stał w tym miejscu zamek zburzony przez Szwedów podczas „Potopu”. W niecałe pięćdziesiąt lat później, pod koniec XVII stulecia, Andrzej Szołdrski wzniósł w Czempiniu pałac. Nie długo się nim jednak cieszył. W 1709 roku rezydencję strawił pożar. Odbudowa rozpoczęła się w dwadzieścia lat później. Po jej zakończeniu, pałac prezentował się jeszcze piękniej, po obu stronach dobudowano bowiem galerie i boczne skrzydła. Jednak kolejni dziedzice Czempinia rozebrali w XIX wieku galerię, dodali za to od frontu taras, a od strony ogrodu – balkon.

 

Pliki do pobrania: